ANDRZEJ CAŁA
Dziennikarz, pasjonat, pr-owiec. Współautor dwóch książek, piszący zawodowo o muzyce od ponad dziesięciu lat. Czasem cham, czasem pan. Dobry człowiek, to najważniejsze.

Barcelona po odejściu Guardioli nic nie straciła ze swojego czaru, Polska na Euro spisała się tak, jak oczekiwałem (czyli w ogóle), Liverpool kolejny rok przebudowuje drużynę i dostaje łomot. Ups, pomyliłem podsumowania.

Ma być o muzyce? No dobrze. I tak nie błysnę tutaj wiedzą na tle kolegów didżejów, producentów, diggerów, którzy dzień po dniu wyszukują takie perełki, którymi ja zachwycam się pół roku później i myśląc, że odkryłem coś fajnego, napotykam się na jakże bolesną reakcję „stare”. Będzie więc stare, głównie melancholijne, ale jak patrzę dziś z perspektywy słuchacza, oceniacza i opisywacza, całkiem fajne. Dziesięć strzałów. Oczywiście bez ładu i składu, bo kto by się tym przejmował w przeddzień końca świata?!

Frank Ocean

Obawiałem się bardzo, czy „Channel Orange” będzie albumem na miarę oczekiwań, a te były ogromne, bo też fani męskiego soulu już od dawna wyczekują czegoś na miarę „Voodoo” D’Angelo. Nie będę się na dziś podejmował oceny, czy debiutancki LP Franka to równie istotny album, historia oceni. Na pewno jednak to równie wygodna, ciepła i przyjemna para kaloszy.

Frank Ocean – Channel Orange (Island Def Jam)

Sango

Rzadko kiedy sięgam po pojedyncze kawałki, remiksy, edity i takie tam. Zwyczajnie nie mam czasu. W przypadku Sango było jednak inaczej. Na jakiejś składance trafiłem na ten oto kawałek

i od tego czasu na bieżąco sledzę poczynania tego faceta. Wam też polecam. Hipnotyzuje jak Kaszpirowski.

Kendrick Lamar

Największa niespodzianka to nie tyle poziom „good kid, m.A.A.d city” co fakt, że ta płyta w ogóle wyszła na czas. Gdy Twoim wydawcą jest Dr. Dre, nigdy nic nie wiadomo. Żarty na bok. Genialny dowód na to, że hip-hop ma się dobrze, nie musi iść na kompromisy, dawać dupy, żeby świetnie się sprzedać. Lamar osiągnął sukces komercyjny, artystyczny i wydaje się, że na dziś to doskonały następca tych, którzy powoli, chcąc nie chcąc, będą zmierzali w stronę emerytury. Wybitny tekściarz, wrażliwiec, pan sto flow na płytę. Zrobiłeś to zuchu!

Kendrick Lamar – good kid, m.A.A.d city (Aftermath)

Esperanza Spalding

Od zawsze miałem słabość do śpiewających kobiet, nie muszę tego chyba jakkolwiek tłumaczyć. Lubię jak jest miło i ładnie. Esperanza wyszła z jazzowego zaścianka do bardziej popowego odbiorcy i zrobiła to z niesamowitą klasą i wyczuciem. Miłość!

Esperanza Spalding – Radio Music Society (Heads Up International)

Robert Glasper

No to dalej będzie ładnie i miło. Glasper to król. Koniec kropka.

Robert Glasper Experiment – Black Radio (Blue Note)

U Know Me Records

Nie mamy za wiele produktów eksportowych, o których myślę z taką dumą, jak w przypadku prowadzonej przez Groha oficyny. Polak potrafi. Wyróżnienie zespołowe, nie umiem bowiem wybrać tej jedynej produkcji, która górowała nad resztą. Każda ma w sobie coś wyjątkowego, każda bez wyjątku została przeze mnie wysłuchana przynajmniej dziesięć razy od przysłowiowego A do Z. Trzymam kciuki za kolejne.

the Floacist

Natalie Stewart z Floetry bez wielkiego szumu, promocji prowadzi solową karierę i totalnie, absolutnie, bez reszty porwała mnie albumem „Floetry Re:birth”. Łapię się na tym, że coraz bardziej mi brakuje takiego neo-soulowego brzmienia, które szturmem wdarło się na scenę jakieś piętnaście lat temu. Ciepło, naturalnie, bez wstawek z dance’u, ale i bez kosmicznych eksperymentów. Prosto od serca do serca. Ach, rzyg. Ale jaki ładny!

the Floacist – presents Floetry Re:Birth (Shanachie)

Stalley

Pewnie jeszcze długo będę sobie wyrzucał, że nie ruszyłem odwłoka na jego koncert w Kulturalnej, ale głupota nie ma ograniczeń wiekowych. Tak więc był Stalley w Warszawie, pewnie w najbliższym czasie go nie zobaczymy, bo wbił się do ligi tych rookies, którzy grają za grube na grubo. W tym roku zniszczył resztę kolegów na drugiej kompilacji Maybach Music Group, ale przede wszystkim wydał kolejny, absolutnie kozacki darmowy album. W przyszłym roku mainstreamowy debiut. Zacieram ręce dzieciak!

Stalley – Savage Journey to the American Dram (mixtape)

The Internet

Co prawda w cyfrowym obiegu „Purple Naked Ladies” wyszło jeszcze w 2011 roku, ale skoro do mnie dotarło jakoś na początku lutego to nie mam żadnych oporów, żeby umieścić je w tym podsumowaniu. Piękny projekt Syd tha Kyd (chylę czoła, jest Pani mistrzynią) i Matta Martiansa z Odd Future to coś, co wymyka się wszelkim stylistycznym szufladkom. Muzyka z innej planety. Jeszcze soul, a już elektronika. Z domieszką hip-hopu. Pal zresztą sześć te wyliczanki. Tu nie o etykietki chodzi, a o muzykę. MUZYKĘ głupcze!

The Internet – Purple Naked Ladies (Odd Future Records)

Nas

A niech mu będzie. W końcu weterani, którzy ciągle mają pazur i jaja, jak najbardziej zasługują na docenienie. „Life Is Good” to naprawdę udany album, fajnie mieszający ten nowy hip-hop z jego klasyczną formą. Jako tekściarz wciąż Jones imponuje. Uznanie głównie za singiel „Bye Baby”, chyba najczęściej katowany przeze mnie numer mijających dwunastu miesięcy.

Nas – Life Is Good (Island Def Jam)

SHARE