Podsumowania są dla mnie zazwyczaj źródłem wiedzy na temat wydawnictw, które umknęły mojej uwadze w danym roku. Sam raczej stronię od ich pisania, tym razem jednak postanowiłem spróbować. A co mi tam. Rok 2012 był dla mnie muzycznie szczególny gdyż jest rokiem, w którym zacząłem próbować swoich sił jako producent. Nie wiem czy i kiedy będę gotowy zaprezentować swój materiał szerszemu gronu, wiem natomiast, że jest to najlepsza rzecz jaka spotkała mnie od dawna. Nic obecnie nie sprawia mi takiej przyjemności jaką daje mi tworzenie muzyki. Piszę o tym dlatego, że miało to bezpośredni wpływ na to jak słuchałem muzyki (bardziej analitycznie) oraz ile jej słuchałem (mniej). Wygięło to również moje gusta w strony, w które nie tyle się nie zapuszczałem co zapuszczałem się rzadko i niepewnie. Bez przedłużania przedstawiam swoją krótką listę najciekawszych albumów i kawałków, których słuchałem w 2012 roku.
Nie potrafię wyzbyć się poczucia, że 2012 to rok wielu mocno przereklamowanych albumów i zaledwie kilku, naprawdę świetnych wydawnictw. Nie jestem też pewny czy to odczucie nie towarzyszy mi co roku. Nie pamiętam. Po umiarkowanie skrupulatnej lekturze tegorocznych podsumowań stwierdzam, że wiele ciekawego mnie nie ominęło. Z czystym sumieniem przedstawiam więc kilka albumów, które na dłużej przykuły moją uwagę w tym roku.
Alubiony album w 2012 i jeden z artystów, których słuchałem najwięcej.
Bardzo atmosferyczna, niepokojąca i piękna płyta.
Luke Vibert w każdym wcieleniu udowadnia, że nigdy się nie myli. Nawet w tak „przestarzałej” konwencji jak drum’n’bass.
Jedyna rzecz, do jakiej mogę się przyczepić to długości kompozycji. Każda spokojnie mogłaby trwać kilka minut dłużej.
Nowy alias, ta sama jakość.
Zaskoczenie nawet dla mnie. Słucham od niedawna ale nie mam zamiaru przestać. Może sięgnę nawet po starsze nagrania pani Peszek.