Nils Frahm - Felt (erased tapes)

To że "Felt" Nilsa będzie albumem roku, czułem jeszcze zanim drżącymi dłoniami włożyłem go do odtwarzacza. Cóż można powiedzieć o tym artyście, żeby nie umniejszać jego splendoru. Człowiek ten oprócz tego, ze jest bez najmniejszej wątpliwości niebywale utalentowanym oraz znakomicie wyedukowanym pianistą i kompozytorem, posiada na dodatek niesamowite ucho jeśli chodzi o brzmienia, w nietuzinkowy sposób je poszukując. Wcześniej odnajdywał przestrzenie w naturalnych reverbach gotyckich kościołów, tym razem odwrócił tą ideę, kierując rejestrację dźwięku do wnętrza fortepianu, tym samym czyniąc go czymś więcej niż instrumentem - żywym, organicznym kontrybutorem muzyki. Sama zaś zawartość muzyczna albumu nie powinna moim zdaniem być opisywana, powinno się ją odczuć. Na tym kończę, bo mam łzy w oczach.

PS: koniecznym jest wspomnieć o naturalnym bonusie do tego albumu, czyli popełnionej wraz z Peterem Broderickiem kolaboracji Oliveray i świeżo wydanym, nie ustępującym pięknem albumu "Wonders"

Oliveray - Piano In The Pond! by erasedtapes

Peaking Lights – 936 (not not fun)

Perełka wyniesiona z morza stylów falą mody na retro sound. Odrealniony slo-mo pop, podbite dub pulsem lo-fi brzmienia przyjemnie wyciągające mi z pamięci intymne wieczory z kaseciakiem. Do tego psychodelovocale Indry Dunis, od których nogawki spodni same się rozszerzają ku dołowi. Idealny hook soundtrack pod domówkę z czerwonym winem, a hity w rodzaju "all the sun that shines" zaciągną pod głośnik każde, najbardziej nawet zblazowane ucho. Słuchane w kółko.

Holy Other - With U [tri angle]

Witch house i okolice trzymam raczej za drzwiami. Wyjątkiem od tej brutalnej reguły jest ciekawy nowojorski label Tri Angle. Choć wielu jego podopiecznych z Balam Acab na czele balansuje na tak wysokim koturnie, że każdą chwilą ryzykują bolesny upadek na cztery litery, to da się tego słuchać z niekłamaną przyjemnością. Holy Other i jego króciutkie "With You" zręcznie wymanewrowuje ze tej mieniącej się nieco cekinową emocją drogi. Owszem, jest melancholia, mrużenie oczu i kontrolowany ścisk w gardle, ale wywołane za pomocą na tyle wyrafinowanych audio środków, że gdzieś mi echem dzwoni młodzieńczy zachwyt 4AD za ich najlepszych lat.

Ulrich Troyer - Songs For William (deep medi)

Jakże bosko przenika się na tym albumie nowe ze starym. Na wskroś nowoczesna elektroniczna produkcja i aranże, a efekty latają jak z samoróbek w drewnianej budzie u wujka Perrego. Brzmi to tak jakby tą całą jamajską bardachę ktoś przeniósł w ubersauber deutsche Bedingungen i w spokoju wykreował z tego dubowego Frankensteina. Dub w idei i z takim parciem w przód za które niegdyś kochałem na zabój On U-Sound. Pierwsza część trylogii, a więc warto z zapartym tchem wypatrywać kolejnych.

Stefan Bodzin & Marc Romboy – Luna (systematic)

Techno elegancja. Dla niektórych być może nie do przejścia ze względu na silne germańskie inklinacje brzmieniowe (ach te uplifty), dla mnie bezkonkurencyjna mikstura tech-house-elektro optymalnie wyważona pomiędzy parkietem a domową kanapą z wypieszczonym do szczytu perfekcji soundem - z tego co mi wiadomo ojciec Stephana miał ogromne studio, w którym młody Stefek od szczyla buszował za przyzwoleniem i nauką starszyzny - i na Peruna - jak pięknie to na tym albumie słychać!

Alva noto + Ryuichi Sakamoto - Summvs (raster-noton)

Jeżeli dederon i japończyk spotykają się w jednym projekcie, to wiedz, że coś jest na rzeczy. A jeśli brną w swoim dziele dalej, oczekuj wszystkiego. Kolejna część kultowej już kolaboracji po prawdzie nie wchodzi może do głowy z takim kopniakiem jak "Insen", za to w dwójnasób oferuje kojące piękno obcowania z muzyką ciszy, wykreowanej przez kosmiczne konwersacje fortepianu z białym szumem. I dobrze, bo drzwi do świata r-n tym albumem zostały otwarte dla mas szeroko jak nigdy. Zrób jeden krok, a potem już tylko zapraszam do rozkosznego lasowania sobie mózgu Xerroxami i resztą katalogu r-n.

Liturgy - Aesthetica (thrill-jockey)

W życiu bym nie pomyślał, że kiedykolwiek na Digginie wyjadę z black metalem. No ale też któż by pomyślał, że black metalowy band stanie pozycją w katalogu Thrill Jockey, kultowej wytwórni znanej choćby z tego, że przedstawiła światu postjazzowe chicagowskie granie z Tortoise na czele. Ok – wyjaśnijmy sobie od razu – nie ma tu mowy o bm spod znaku ganiania po cmentarzu za czarnym kotem z wysmarowaną na trupio mordą. Ogólnie zespół ten podjął spore wyzwanie – dla konserwatystów gatunku to przecwelone parówy, dla hipsterskiej gawiedzi zaś są na tyle trudni do łyknięcia, że ciężko się bez bólu na nich lansować. Pośrodku są goście, dla których Aesthetica zieje obłędną siłą, urzeka nowatorstwem i bezkompromisową mocą. Główna zasługa tu leży po stronie nieziemskiego pałkerowego Grega Foxa, który swoje arytmiczne, karabinowe granie wystukiwane na zaskakująco prymitywnym zestawie wynosi na zupełnie nowy level, na który swoje kudłate łby zdołali dotąd wsadzać tylko freaki w rodzaju Sandovala. Ponieważ wspomnianego perkusisty nie ma już w zespole, tym bardziej uważam ominięcie ich koncertu na OFF-ie za swój FAIL roku. Shame on me.

Ponadto w 2011 sporo mi zeszło na słuchaniu poniższych albumów:

Alteria Percepsyne - Cloaks of Perception (ohter heigths)
Zavoloka - Vedana (kvitnu)
Clams Casino - Instrumentals (type)
Mr. Cloudy - Recluse (Zeecc)
The Sea and Cake - The Moonlight Butterfly (thrill jockey)
Andy Scott - Passed by me / We Stay Together (modern love)
Deadbeat - Drawn and Quartered (blkrtz)
Oneohtrix Point Never - Replica (mexican summer)
Alva Noto - Univrs (raster noton)
Vladislav Delay - Vantaa (raster noton)
Tied & Tickled Trio w/ Billy Hart - La Place Demon (morr music)
Suuns - Zeroes QC (secretly canadian)
Mokira - Time Axis Manipulation (kontra musik)
Kryptic Minds - Can't Sleep (black box)
Balam Acab - Wander Wonder (tri angle)

Wrażeń koncertowych było w 2011 sporo - największe przeżycia dały mi te, w których rolę audiocentryczną spełniał klasyczny instrument zwany fortepianem - występy duetu Sakamoto - Nicolai oraz solo Nilsa Frahma były dla mnie wydarzeniami na wskroś mistycznymi. Nie zapomnę też nigdy brutalnego mindfucku jakiego w Berghainie o szóstej nad ranem dokonał na moim umyśle sir Władek Delay, na urodzinowej imprezie Raster Noton, której rzeczony występ był częścią, a które przy okazji uznałem za najciekawsze klubowe wydarzenie roku.

Co do festiwali, w których brałem udział - żaden jakoś nie wychylił się poza coraz solidniejszą polską średnią, a najlepiej bawiłem chyba się z własną córką na OFF-ie, któremu z resztą ze względu na jego pozytywny eklektyzm wróżę najbardziej świetlaną przyszłość ze wszystkich lokalnych muzycznych spędów.

Dyskutuj

Według
YAC
Redaktor Diggin.pl i offowy dj, znany wtajemniczonym w ambientowe plamy. Raz na jakiś czas za pomocą kombinacji delay’ów z reverbem tworzy ponaczasowe mixy i wypuszcza je w kosmos przy użyciu Internetu, zachwycając wszystkich miłośników jego znakomitych produkcji utrzymanych w tech-dubowej starannie wyselekcjonowanej minimalistycznej estetyce.

Facebook