Uff… to był dla nas dość pracowity i intensywny rok. No ale nie o nas przecież ma tu być, a o tym co się wydarzyło na scenie klubowej przez tych kilkanaście ostatnich miesięcy. Nasze podsumowanie będzie dość skromne, można powiedzieć w pakiecie "s", bo raz, że bardzo trudno ogarnąć słuchem choć w części ten współczesny niekończący się strumień nowej muzyki, a dwa, że skupimy się po prostu na tym w czym sami jesteśmy najlepsi, czyli mniej lub bardziej undergroundowym housie. Zaskoczeń chyba nie będzie, ale postaramy się jakkolwiek skomentować swoje wybory.
Jeden z tracków roku? Numer trafił nawet do ibizowego Essential Selection Peta Tonga, czyli wiemy, że coś się dzieje… Dumą naprawa fakt, że to przecież wydawnictwo naszego rodzimego Pets Recordings. Sam Eats Everything zaś okazał się być jedną z najbardziej obiecujących postaci na scenie a.d. 2011. Ten numer w pewien sposób streszcza jego twórczą formułę - geniusz tkwi w prostocie oraz potężnym brzmieniu. Hymn!
Można zażartować, że Tale Of Us to tacy Crookersi sceny deep house. Też są z Włoch (choć jak wszyscy mieszkają w Berlinie) i też szturmem wdarli się na scenę, bombardując chartsy. Łącząc popowe wątki oraz momentami dość mroczne brzmienie, stworzyli całkiem przyjemny przeciąg na scenie. Trudno sklasyfikować ich styl, można powiedzieć, że stworzyli w tym roku jakby własną kategorię dla siebie. Ciężko też wybrać najlepszy numer. Jako, że "Dark Song" już nam się bardzo osłuchało to teraz postawimy na ten.
Kolejna letnia bomba. Hot Creations było w tym roku bodaj najmodniejszym labelem i chyba nie dziwi fakt, że to właśnie tam Danny Daze wypuścił swoje tegoroczne opus magnum. A może było na odwrót. Co jak co, prawdziwy "ohrwurm", trudno pozbyć się go z głowy. Pachnie trochę takim electro sprzed kilku lat, ale to chyba właśnie je to "coś". Poza tym ten bas… pam bam, pam bam!
Może to i trochę bezczelne, że wrzucamy własny numer do tego zestawienia, lecz jeśli mówimy o kawałkach z tego roku, które sprawiły nam największą przyjemność, bo o to chyba w tym wszystkim chodzi, to nie może tutaj go zabraknąć. Mamy tylko nadzieję, że jeszcze go na imprezach nie zarżnęliśmy.
Ten numer to prawdziwa późnojesienna perełka. Sytuacja nieco podobna jak wyżej, jest i wątek polski i jest remiks klasyka. Morgan Geist robi teraz remiksy równie rzadko jak Arto Mwambe, no ale zazwyczaj należy się spodziewać, że będzie hit. No i mamy hit.
Maceo Plex to jeden z mężów roku. Podobnie jak Tale Of Us błyskawicznie wdrapał się na współczesny didżejsko-producencki olimp. Co tu dużo mówić, też wydawał hit za hitem. Dlaczego akurat ten remix? Chyba mamy do niego największy sentyment, choć ten dla Martina Dawsona na wspominanym już Pets też jest zajebisty.
Na wsypach teraz też znowu coraz częściej gra się house. Dawni producenci bardziej basowi, obecnie z coraz większą chęcią i odwagą penetrują housowe rewiry. To co nadeszło w ostatnim czasie z wysp jest naprawdę inspirujące. Dla nas najlepszym przykładem tego zbliżenia był w tym roku ten numer Deadboya.
The Weeknd to prawdziwa sensacja tego roku. R'n'b znów stało się cool dla młodzieży. Editów tego numeru powstało dość dużo, nam najbardziej spodobał się ten, bo i też jest jednym z najlepszych oraz najbardziej zbliżony do tego co gramy. Zaciekli tropicie wątków polskich mogliby być dumni, bo można tu wypunktować kolejny, w końcu Adam ma polski korzenie.
Ile można samplować? Jak widać można w nieskończoność. "Ride On Time" Black Box przecież wciąż sieka po tylu latach, wystarczył tylko dobry pomysł bootleg.
Stara miłość nie rdzewieje. Był już w tym roku track z Haddawayem, którego odkurzył Wolfram, bo są po prostu głosy, który nigdy się nie nudzą i nie starzeją. Tak samo jest z Romanthonym, jego udział zawsze "robi kawałek". Tym bardziej jeśli jako remikser wystepuje Solomun ze swoją brzmieniową artylerią. Nie zawahamy się tu napisać: "epickie".
Przypominamy, że to bardzo subiektywne i luźne podsumowanie. Ktoś zapyta gdzie Maya Jane Coles? Jest zajebista, ale jakoś nie mogliśmy zdecydować się na żaden konkretny numer, co nie oznacza, że nie zasługuje na miejsce w takim top 10. A Julio Bashmore? Nie chcieliśmy już przeginać… Wiadomo że "Battle For Middle You" to jeden z absolutnych killerów roku. Jamie Jones? No też jasne, remix Azari & III to również niewątpliwie jeden z tegorocznych pewniaków, ale tak samo jakoś rzadziej gościł na naszej playliście, może po prostu przez swoją oczywistość. Można by wspomnieć o jeszcze wielu innych rzeczach, ale wyszło po prostu tak.